Kiedy stanieje prąd ? Historia jednego pytania elektryzującego miliony.

30.08.2021
Kiedy stanieje prąd ? Historia jednego pytania elektryzującego miliony.

Trudno dziś w Polsce o znalezienie obszaru życia gospodarczego, w którym nie mamy do czynienia ze znaczącym wzrostem cen. Pomijając ilość powodów z jakich owe wzrosty cen wynikają, warto przez chwilę przenalizować powody rosnących kosztów energii, która bezpośrednio wpływa na cenę wielu dóbr z jakich korzystamy na co dzień. Co więcej – o czym w dalszej części tekstu – tendencja ta wydaje się być w bliższej perspektywie czasowej nieodwracalna.

Polski miks energetyczny czyli struktura produkcji i konsumpcji energii opiera się głównie o węgiel. Procentowo wygląda to w następujący sposób: 77% wytwarzanego prądu pochodzi z elektrowni na węgiel kamienny (53%) i  brunatny (24%), pozostała część z elektrowni gazowych (7%), wiatrowych (8%) i innych źródeł (dane Polskich Sieci Energetycznych za I-IV 2021.) Nie trudno więc policzyć, zważywszy na koszty wydobycia węgla w Polsce oraz rosnące oczekiwania płacowe sektora górniczego, jak bardzo cenotwórczy jest to element ceny ostatecznej jaką płaci końcowy odbiorca. Od ładnych kliku lat w całej UE czynnikiem kształtującym cenę energii (oprócz marży sprzedawcy) są certyfikaty związane z uprawnieniami do emisji CO2. W tej przestrzeni Polska -niestety – jest liderem tj. krajem o najwyższej intensywności emisji CO2 w europejskiej energetyce, co wprost przekłada się na cenę prądu w Polsce (Najczarniejszy sen wytwórców energii już się spełnia). Obecny koszt za tonę wyemitowanego do środowiska CO2 wynosi ponad 40 EUR (wzrost w porównaniu do listopada 2020 o 70%), a wg ekspertów do 2030 roku może wynieść 70 EUR, w dość nieskomplikowany zatem sposób możemy odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego tak drogo? Co więcej, co raz łatwiej znaleźć jest odpowiedź na pytanie, dlaczego nie będzie taniej, biorąc pod uwagę strukturę polskiego miksu energetycznego.

Bez wątpienia u przyczyn tak skokowego wzrostu cen uprawnień do emisji leży decyzja UE o redukcji emisji do 2030 roku o 55% oraz pojawienie się na rynku funduszy hedgingowych tworzących swego rodzaju bańkę spekulacyjną, ale to nie zmienia w żaden sposób bólu głowy wszystkich w Polsce, którzy kontraktując zakup energii na kolejne lata przecierają i będą przecierać oczy ze zdumienia.

Co dalej …

Trochę mamy pecha, ale ta ironia wynika nie tylko ze wzrostu cen uprawnień do emisji lecz przede wszystkim wielu lat opóźnień w tworzeniu alternatywnych form pozyskiwania energii, a trwający boom w obszarze OZE, krótkoterminowo tego nie zmieni.

Planowana budowa polskiej elektrowni atomowej zakłada  do 2043 roku wybudowanie sześciu bloków (szacunkowy koszt 105 mld zł), których łączna moc wyniesie 9 GWh. Według założeń częściowa produkcja energii jądrowej w roku 2040 ma zabezpieczać ok. 16%  produkcji energii elektrycznej netto. To odległa perspektywa, ale w ujęciu głównego tematu tej publikacji, pozwala w niewielkim stopniu dać odpowiedź na pytanie, co i kiedy może sprawić, że będzie taniej. A tak na marginesie, absolutny sufit w tych rozważaniach stanowią Francuzi, gdzie energetyka jądrowa to niemal 70% krajowej produkcji (Szacunkowy koszt budowy w Polsce bloków jądrowych wyniesie ok. 105 mld zł).

Z kolei wg danych i analiz Urzędu Regulacji Energetyki (dalej URE) firmy energetyczne w Polsce zamierzają uruchomić (do 2034 roku) ponad 14GWh mocy wytwórczych (morskie farmy wiatrowe ca. 4,8 GWh, bloki gazowe 2,8 GWh i fotowoltaika 2,8 GWh). To dobrze w kontekście dyskusji panelowych związanych neutralnością klimatyczną i rokiem 2050. Warto w tym miejscu mieć na uwadze vs. tytuł tej publikacji, że do 2034 roku (dane URE) zmniejszy się potencjał wytwórczy krajowej energetyki o około 11%. Obawę może budzić fakt zastępowalności w skali 1:1 konwencjonalnych źródeł energii, odnawialnymi z niepewną w związku z tym ceną w poszczególnych latach. Hasłowo żeby spuentować w tym miejscu powyższe rozważania, wymienić należy „Turów”, który miał działać do 2044 roku, ale którego dalszy los wskutek polsko-czeskiego konfliktu oraz decyzji TSUE jest niepewny. I nie chodzi tu o poniesione koszty czy ocenę polskiej dyplomacji, ale możliwą utratę wytwórcy energii liczącą się w ogólnym bilansie wytwarzania prądu w Polsce oraz całkowitej próżni na wypadek konieczności jego (Turowa) zastąpienia.

Panele, panele, panele…

Są dostępne, są modne, mają je już sąsiedzi i niektóre firmy, które mijamy jadąc samochodem. Bez wątpienia za korzystne z finansowego punktu widzenia, są konsultacje prowadzone przez stronę rządową z deweloperami, izbami budownictwa, innymi zainteresowanymi, które zmierzają do obligatoryjnego instalowania instalacji fotowoltaicznych w nowych budynkach zbiorowego użytkowania. W praktyce mają one być odpowiedzialne za dostarczanie energii do części wspólnych budynków (klatki schodowe, garaże, windy itp.) co korzystnie będzie przekładać się na rachunki wspólnot mieszkaniowych. Rozwiązanie to jednak – co nie trudno zauważyć – dotyczy nowo oddawanych do użytku nieruchomości. Istniejące z kolei budynki (bloki, kamienice, wieżowce – ile jest ich w całej Polsce, czytający ten tekst potrafi sobie odpowiedzieć we własnym zakresie) często z przyczyn technicznych nie są w stanie być miejscem gdzie założenie instalacji fotowoltaicznej jest możliwe.

A właściciele domów jednorodzinnych ? To grupa użytkowników i prosumentów energii elektrycznej w Polsce, która jak do tej pory najlepiej i najszybciej uciekała galopującym cenom prądu. Tu sprawa wydaje się być prosta, wystarczy mieć około 20 tys. zł i skorzystać dodatkowo z dopłaty w wysokości 3 tys. zł jaką umożliwia program „Mój prąd” (mimo, że wnioski można składać do grudnia br., ich pula jest na wyczerpaniu, zakłada ona rozdysponowanie ich dla 178 tysięcy nowych użytkowników). Dalej zaczynają się schody, bo przecież nie każdy właściciel domu jednorodzinnego w Polsce może sobie na taki wydatek jednorazowo (mimo systemów zachęt) pozwolić, co więcej należy brać pod uwagę brak opłat przesyłowych, które przecież w istotny sposób przy klasycznych umowach „prądowych” zasilają konto operatora. W konsekwencji, ale także wobec niestabilności polskiego prawa w tym względzie można się spodziewać w bliżej nieokreślonej perspektywie czasowej, chęci rekompensaty ze strony operatora, a ponieważ liczba chętnych na instalacje OZE stale rośnie to i straty w postaci braku opłat przesyłowych będą coraz większe.

Grid-on czy grid-off ?

Klasyczna instalacja fotowoltaiczna czyli grid-on – dla przypomnienia poruszamy się w temacie perspektywy czasowej dla zmian cen energii w Polsce – to wydatek (o czym powyżej) około 20 tys. zł, nie pozwala nam jednak magazynować pozyskanej za darmo energii. I tak na przykład w nocy korzystamy z tej „brudnej” pozyskując ją klasycznie z sieci. W tym miejscu opcją jest instalacja typu grid-off, pozwalająca magazynować pozyskaną energię. I może mieć to znaczenie w przypadkach awarii i przerwach w dostawie prądu dla komfortu w dostępie do energii non stop. Jednak ani to ani wątek pseudoekologicznej wartości instalacji grid-on, nie są kryterium oceny mało popularnych w Polsce instalacji umożliwiających magazynowanie czystej energii. Koszt takiego „magazynu” a dalej instalacji typu grid-off, oscylujący wokół 40 tys. zł, dla wielu zainteresowanych jest zbyt wysokim progiem. Wniosek i konkluzja, każą nam niestety powrócić do zależności od klasycznej energii z sieci, której cena w Polsce jest ściśle powiązana ze źródłem jej wytworzenia. Z ogólnego punktu widzenia nawet rekordowy 10% o danej godzinie udział fotowoltaiki w wytworzonej energii w Polsce nie jest w stanie póki co być alternatywą dla klasycznych bloków energetycznych, które przecież muszą być w stałej gotowości jako „koło ratunkowe” dla wydajności paneli, która to wydajność mogłaby nagle spaść.

Z happy end’em po horyzont

Cytując klasyków, „polski węgiel to polskie złoto i polskie sumienie”, polska rzeczywistość kosztów wytworzenia energii i jej ceny dla ostatecznego odbiorcy, wcale nie zamierza od tego uciec. Potrzeba zmian i argumenty jakie za tym stoją są już wszystkim znane, tylko czas zdaje się stać w miejscu, bo perspektywa innej bardziej konkurencyjnej polityki cenowej rynku wytwarzania i sprzedaży energii wydaję się wciąż być odległa.